historie rodzninne
nie powiem ile lat wstecz to było, może 70 moze więcej
siostra mojego pradzadka nie mogła mieć dzieci a właściwie miał je lecz zaraz po urodzeniu umierały... poradzono jej by postawiła krzyż. Od tamtej pory wszystko było juz normalnie- tak mówi babcia na temat mojego pytania o krzyż stojący przed bramą. Jest juz stary a napis na nim zatarł juz czas z pewnościa mozna go jeszcze rozczytać ale raczej zadanie to należałoby dac komus kto doskonale zna słowiański (dokładnie starocerkiewnosłowiański lub tez inny z podobnych języków bo nawet babcia nie ma pewności czy to akurat w tym języku pisane)
inni mowia że to nie siostra pradziadka tylko pradzadek miał takie problemy z narodzonymi dziećmi i ponoc po postawieniu krzyża i odgonieniu diabła zaczęly rodzic się zdrowe dzieci
nazwal je: Szymon, Jan, Paweł, Piotr i Nadzieja. Na obecna chwile żyje juz tylko dwoje ostatnich.
Nie wspomniałam o najważniejszym, mój pradziadek byl znachorem najwiekszym jakiego znała okolica i nietylko.. przyjmowal w starej chacie gdzie na podłodze było zwykłe klepisko i słoma, podwórko codziennie było pełne wozów, koni i ludzi. Mało wiem o tamtych czasach, babcia mówiła że jak się wprowadziła do nich (wyszła zamąż za Pawła) nic w domu nie było tylko parnik i sciany jakies lozka do spania... jedna wielka izba, dopiero z czasem zaczęła dbać by cos w domu było...
Pradziadek Mikita przekazał swoje ''umiejętnoci" swemu synowi Janowi... on rowniez był znany..
spędzałam dużo czasu u babci więc widzałam całeą ulicę zastawiona samochodami, przyjeżdżali ludzie z najdalszych zakątków kraju by znachor im powróżył czy uleczył...